sobota, 29 listopada 2014

Rozdział drugi

Następnego dnia:

Spędziłam pierwszą noc w moim tymczasowym lokum. Niklaus znalazł dla mnie nawet dwa pokoje, ze względu na moje bliźniaki. Nie rozumiem do końca dlaczego, ale dzisiaj obudziłam się niezwykle szczęśliwa i spokojna. W końcu byłam wolna, nie musiałam się wreszcie zastanawiać czy Tyler wróci do domu w dobrym nastroju i czy znów nie zacznie pić. Allison i Matt byli bezpieczni w łóżeczkach, a ja dostałam szansę na nową lepszą przyszłość. Tak Caroline dzisiaj zaczynasz naprawdę żyć. Moje przemyślenia przerwało ciche pukanie do drzwi. Poszłam otworzyć.
- Dzień dobry- powiedział uśmiechnięty Klaus.- Spójrz co dla was przyniosłem- podniósł siatkę z pieczywem, jakimś serkiem, pomidorami i mlekiem dla dzieci.- Może to nie jest wyszukane jedzenie z francuskiej restauracji, ale osobiście najbardziej je lubię.
- Wcale nie musiałeś tego robić- powiedziałam.- Przecież sama mogłam iść do sklepu zrobić zakupy.
- Z tego co widzę dzieciaki jeszcze śpią, a ty nie mogłabyś ich zostawić bez opieki- powiedział.- Poza tym chciałem sprawdzić jak się macie. Tymczasowe mieszkanie wam odpowiada?
- Oczywiście, że odpowiada- odpowiedziałam z uśmiechem.- Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że będzie, aż tak wygodnie. Nie chce żeby to dziwnie zabrzmiało, ale myślałam, że będziemy musieli się gnieździć w jakiejś klice.
- Masz dwójkę małych dzieci, musieliśmy dostosować do tego wasze lokum- powiedział.- Właśnie dowiedziałem się, że na dzień dzisiejszy możesz zostać tutaj do przyszłego miesiąca. Oczywiście przez cały ten czas będziemy szukać czegoś lepszego.
- Czegoś lepszego?- zapytałam.- Wystarczy mi takie mieszkanko jak to. Nie mam jakiś wygórowanych wymogów, jeżeli o to chodzi. Wiesz z Tylerem również mieliśmy mało miejsca i jakoś musieliśmy sobie radzić- powiedziałam zawstydzona.- Nie chciałam tego powiedzieć, wiesz byliśmy naprawdę szczęśliwi z Tylerem tylko żeby on nie pił, nigdy by do tego nie doszło- tłumaczyłam.
- Nie musisz go usprawiedliwiać, Caroline- powiedział.- W swojej karierze spotkałem wiele żon, podobnych do Ciebie. Jesteś typową ofiarą przemocy, która usprawiedliwia swojego oprawcę- gdzieś podświadomie wiedziałam, że ma rację.- Koniec z tym, przyszedłem żeby zapytać czy masz dzisiaj czas oraz czy masz z kim zostawić dzieci?
- Mam dość dużo czasu- odpowiedziałam.- Jednak dlaczego muszę zostawić z kimś dzieci?- zapytałam zdziwiona.
- Ponieważ, mamy dzisiaj spotkanie w sprawie kursów dla ciebie i lepiej byłoby żebyśmy poszli tam sami. Jeżeli jednak nie masz z kim ich zostawić, możemy zabrać je ze sobą- powiedział.
- Tak szybko udało ci się załatwić spotkanie?- zapytałam.- Zadzwonię do Eleny albo Bonnie zapytać, czy któraś z nich może się nimi zaopiekować przez kilka godzin.
- Świetny pomysł- powiedział.- Bonnie z Kolem zapewne bardzo chętnie zastąpią cie w roli mamy. Znam mojego brata, on uwielbia dzieci, szczególnie, że sam często zachowuje się jakby miał nadal pięć lat- uśmiechnęłam się.
- W takim razie, najpierw zadzwonię do nich- odparłam.- Mam nadzieję, że będą się wspólnie świetnie bawić. Śniadanie gotowe, dołączysz do nas?- zapytałam.
- Zrobiłbym to z wielką przyjemnością- powiedział.- Jednak mam spotkanie z moją szefową. Spotkamy się równo w południe. Do zobaczenia- uśmiechnął się.
- Będę gotowa, do zobaczenia- zamknęłam za nim drzwi.

Caroline, była spóźniona już pół godziny, zaczynałem się denerwować. Nie było jej w mieszkaniu, ani nie odbierała telefonu. Może spotkała się ze swoim mężem i coś jej się stało. Nie powinienem tak bezczynnie siedzieć.
- Klaus, przepraszam za spóźnienie!- usłyszałem jej krzyk. Odwróciłem się w jej kierunku.- Naprawdę nie zdążyłam się wyrobić, zostawiłam dzieci z Bonnie i Kolem do tego jeszcze przyjaciółka była tak dobra i pożyczyła mi sukienkę.
- Wyglądasz naprawdę wspaniale- pochwaliłem jej wygląd, wyraźnie się zarumieniła.- Wiem, że kobiety uwielbiają kiedy mężczyźni je komplementują- uśmiechnąłem się.
- Dziękuje- odpowiedziała.- Nie powinniśmy już iść?- zapytała.
- Rzeczywiście, jeżeli nie chcemy się spóźnić, już powinniśmy ruszać- powiedziałem spoglądając na zegarek.

Wszystko wskazywało na to, że Caroline zostanie przyjęta na kurs dla sekretarek. Długość rozmowy rekrutacyjnej napawała entuzjazmem. Mimo, że wolałbym być obecny podczas dyskusji nie wyrażono na to zgody. Trzymałem kciuki za Caroline, oby tylko zbytnio się nie zdenerwowała.
Drzwi do gabinetu wreszcie się otworzyły i z pokoju wyszła uśmiechnięta dziewczyna.
- Dziękuje, panu bardzo- powiedziała, podając rękę, panu Jonsowi.- Stawie się na zajęciach jutro punktualnie o dziewiątej. Do widzenia- uśmiechnęła się.
- Do zobaczenia, pani Forbes- powiedział.- Panie Mikaelson- ukłonił się i odszedł.
- Udało się!- krzyknęła i uściskała mnie serdecznie.- Dostałam miejsce na tym kursie, nie mogę uwierzyć w moje szczęście. To wszystko dzięki tobie- powiedziała.- Nie wiem jak ci się odwdzięcze.
- No nie wiem...- udałem, że się zastanawiam.- Może na początek pójdziemy na kawę?- zaproponowałem.- Dzisiaj ja stawiam.
- Klaus, tyle ci zawdzięczam a teraz jeszcze chcesz mnie zaprosić na kawę?- zapytała.- Dobrze, ale następnym razem to ja zapraszam, a i jeszcze jedno do kawy chce dostać kawałek sernika, jest ze mnie straszny łasuch jeżeli chodzi o słodycze- uśmiechnęła się.
- Dobrze, proszę pani- powiedziałem.- Służę ramieniem.


- Powiedz jak to się stało, że zacząłeś pracować w tej fundacji?- zapytałam, kiedy siedzieliśmy w kawiarni.- Przecież wcale nie musiałeś pracować.
- Mówisz pewnie o pozycji mojej rodziny- powiedział.- Wiesz nigdy nie potrafiłbym być tylko prezesem w firmie mojego ojca. Moi bracia lepiej sobie z tym radzą. Poza tym zawsze chciałem pomagać w jakiś sposób innym. Wiesz to pozwala mi się realizować. Nawet nie wyobrażasz jakie to wspaniałe uczucie widzieć jak inny człowiek wychodzi ze swoich kłopotów i staje na własnych nogach- widać było, że naprawdę to uwielbia.
- Ciężko spotkać kogoś tak zafascynowanego swoją pracą jak ty- powiedziałam.- Twoja postawa jest godna podziwu. Tak naprawdę początek mojego nowego życia, zawdzięczam tobie- powiedziałam.- Nikt wcześniej tak szybo mi nie pomógł.
- Twój uśmiech kiedy wyszłaś ze spotkania z panem Jonasem, był naprawdę wspaniały- uśmiechnąłem się.- Teraz ty powiedz, jak to się stało, że trafiłaś do Nowego Jorku?
- Wychowałam się niedaleko, Nowego Jorku- powiedziałam.- Wiesz taka dziewczyna z małego miasteczka, która marzy o wyrwaniu się do wielkiego miasta. Chciałam przyjechać tutaj na studia, ale wtedy poznałam Tylera. Zaszłam w ciążę i przyjechaliśmy tutaj, ale nie po to żebym mogła studiować, tylko żeby Tyler miał mógł znaleźć pracę i utrzymać rodzinę. Ot i cała hitoria- wzruszyła ramionami.
- Czyli krótko mówiąc, porzuciłaś swoje marzenia dla swojego męża- powiedziałem.- Powinnaś zastanowić się czy nie chciałabyś do nich wrócić. Wiem, że teraz byłoby trudniej, ponieważ musisz myśleć o swoich dzieciach, ale zawsze można spróbować.
- Nie chce żebyś o wszystko obwiniał Tylera- powiedziała.- Nie wierzę, że on nawet się nie starał, przecież jest ojcem, musiał chcieć zrobić dla nich wszystko.
- Możliwe, że starał się być dla nich dobrym ojcem- powiedział.- Ale co z tobą, przecież jesteś jego żoną?- zapytał.- Twoje uczucia nie mają żadnego znaczenia?
- Wiesz, myślę, że zbyt pochopnie zdecydowaliśmy się na małżeństwo- powiedziała.- Ale co się stało, już się nie odstanie. Nie żałuję, że go poznałam, przecież dzięki temu mam Allison i Matta- uśmiechnęła się.- Właśnie skoro o nich mowa, powinniśmy się zbierać, obiecałam, że odbiorę ich, jak najszybciej się da- podnieśliśmy się z miejsc i wyszliśmy na zatłoczoną ulicę.


- Kto zostanie z Allison i Mattem, w czasie kiedy będziesz na kursie?- zapytałem.
- Rozmawiałam z moją mamą, powiedziała, że w razie potrzeby mogę ich zostawić u niej- odpowiedziała.- Co prawda to dwie godziny drogi, ale będę musiała jakoś sobie z tym poradzić.
- Jeżeli chcesz mogę was tam zawieść- zaproponowalem.- To dla mnie żaden problem, a przy okazji odwiedzę później moją matkę.
- Nie chce wydać ci się niezdarna, ale z chęcią skorzystam z twojej propozycji- powiedziała.- Jestem jeszcze zdezorientowana całą sytuacją.
- To zrozumiałe- odparłem.- W jednej chwili twoje życie wywróciło się do góry nogami.
- Muszę...- przerwał jej męski głos.
- Patrzcie państwo- zawołał.- Moja kochająca żona, już obściskuje się z jakimś lalusiowatym padalcem- widać było, że jest pod wpływem alkoholu.
- Pan Tyler, jak mniemam- powiedziałem, wysuwając się do przodu, aby zasłonić przerażoną Caroline.- Pan wybaczy, ale ja pana nie obrażam i życzyłbym sobie aby pan również tego nie robił- dodałem spokojnie.
- Ty zasrany bydlaku, jak się czujesz kiedy dymasz moją żonę?- zapytał.- Ona należy do mnie, słyszysz?!- wrzasnął i rzucił się na mnie z pięściami. Szybko go obezwładniłem, zapewne pomógł mi wypity przez niego alkohol.
- Caroline, mogłabyś wezwać policję- poprosiłem.- Mam komórkę w wewnętrznej kieszeni.
Dziewczyna wyciągnęła telefon i wybrała numer alarmowy. Czekaliśmy na przyjazd funkcjonariuszy.




Nie wiem dlaczego akurat tutaj napisałam rozdział. Jakoś tak wyszło. Mam nadzieję, że ktoś to czyta. Pozdrawiam:)