niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział piąty

Następnego dnia:

- Ty jeszcze nie gotowa?- zapytał Klaus, kiedy otworzyłam mu drzwi.- Za półtorej godziny mamy spotkanie z adwokatem- nie rozumiałam skąd w nim tyle energii o siódmej.- No już szybciutko, idź się szykować, a ja w tym czasie zajmę się śniadaniem- bezceremonialnie wszedł do mieszkania i od razu poszedł do kuchni, byłam w szoku.- Mam nadzieję, że jesteś już w łazience- usłyszałam jeszcze. Bardzo powoli powlokłam się do łazienki. Będąc pod prysznicem usłyszałam potworne wrzaski Matta i Allison, nie mogłam się nie uśmiechnąć, wyobrażając sobie Klausa w takiej sytuacji. Dobrze mu tak, nauczy się, że nie można budzić małych dzieci zbyt wcześnie.
- Patrzcie mamusia już przyszła- powiedział Klaus, kiedy weszłam do kuchni. Byłam niebywale zdziwiona widząc, że dzieciaki już jedzą kaszkę, a na stole stole stoją dwa omlety, dla nas.- Twoja mina mówi sama za siebie, nie myślałaś, że sobie poradzę, co?- uśmiechnął się.
- Przyznaję, jestem pod wrażeniem- powiedziałam.- To pewnie Elena, poprosiłam ją, żeby zajęła się dziećmi, kiedy my będziemy na spotkaniu- dodałam słysząc dzwonek do drzwi, poszłam otworzyć.
- Cześć Klaus- przywitała się Elena.- Widzę, że świetnie sobie poradziłeś z tymi dwoma diabełkami- zaczęła łaskotać Allison.- O której wrócicie?- zapytała.
- Nie wiem ile dokładnie potrwa spotkanie z adwokatem- odpowiedział Klaus.- Caroline ma później jeszcze zajęcia, ale jak chcesz ja mogę cie zmienić, kiedy już ją odwiozę.
- Wiesz, nie ma większego problemu, żebym z nimi została, ale dzisiaj mój mąż wraca z delegacji, sam rozumiesz, chciałabym pojechać po niego na lotnisko. Jeżeli więc, nie boisz się zostać z nimi sam i byłbyś tak miły, chętnie skorzystam z twojej propozycji.
- Może tak ktoś, zapytałby jeszcze mnie o zdanie?- zapytałam sarkastycznie.- W końcu mówicie o opiece nad MOIMI dziećmi, a zachowujecie się jakby mnie tutaj w ogóle nie było.
- Przepraszam Caroline- powiedziała Elena.- Jednak myślę, że to jest najlepszy pomysł, w końcu mamy dobre intencje- zauważyła.- Przecież ufasz Klausowi, uśmiechnęła się, doskonale zdawałam sobie sprawę o czym myśli w tym momencie.
- Dobrze, już dobrze. Klaus, może cie zmienić, jeżeli oczywiście ma taką ochotę- odpowiedziałam.- Jednak, nie zapominaj, że moje zajęcia trwają do wieczora, więc jeśli masz jakieś ważne sprawy, zadzwonię do mojej mamy, ona na pewno zajmie się wnukami. Teraz już chodźmy, bo inaczej się spóźnimy, a przecież nie obudziłeś mnie o siódmej rano bez powodu- zaczęłam iść do drzwi.
- Nie mam, żadnych ważnych spraw- powiedział cicho Klaus.- Będę przed południem.

***

- Masz dzisiaj zły humor- powiedziałem, kiedy jechaliśmy już samochodem.
- Dziwisz mi się?- zapytała.- Czeka mnie teraz bardzo ciężki okres w życiu, a wszyscy zachowują się jakby nic nie miało się zmienić. Zostanę samotną matką, rozumiesz to?
- Wszyscy próbujemy ci tylko pomóc, nikt nie chce żebyś czuła się źle- powiedziałem.- Wiesz co, w gruncie rzeczy to uważam, że za bardzo się nad sobą użalasz, nie patrz tak, nie nie zamierzam cie za to przepraszać. Jestem pracownikiem socjalnym i wiesz ile widziałem takich przypadków jak twój, tysiące. Tysiące kobiet, które decydowały się na małżeństwo z sadystom, pokornie znosiło poniżanie, tłumacząc się tym, że robią to wszystko dla swoich dzieci, żeby miały pełną rodzinę. Wiesz co było w tym wszystkim najgorsze, wcale nie było mi żal tych kobiet, ale ich dzieci. Skoro one decydowały się na związki z tymi facetami, dobrze to ich sprawa, ale tak naprawdę one wyrządzały krzywdę tym małym ludziom, których powinny chronić, zapewniać poczucie bezpieczeństwa, a nie pozwalać żeby patrzyły na zmaltretowaną matkę. Więc z łaski swojej weź się za siebie zamiast mówić tylko o swojej złej doli, bo w gruncie rzeczy pozwalając Tylerowi na wszystko sama zgotowałaś sobie taki los- zaparkowałem pod kancelarią, a Caroline trzaskając drzwiami samochodu, pomaszerowała do środka.

Godzinę później:

- A dokąd się wybierasz?- zapytałem doganiając Caroline, która zamiast wsiąść do samochodu, zaczęła iść w drugą stronę.- Hej, hej Caroline, nie zachowuj się jak rozkapryszone dziecko!- odwróciłem ją w moją stronę.- Teraz będziesz się dąsać, tylko dlatego, że śmiałem wyrazić swoje zdanie?
- Zostaw mnie w spokoju!- krzyknęła wyszarpując się.- Nie potrzebuje wysłuchiwać twoich życiowych mądrości. Tak naprawdę nie masz pojęcia jak wyglądało moje życie, a tak łatwo potrafisz wydawać osądy. Wiesz co, musiałam znieść?! No wiesz?!
- Caroline, a powiedz mi ile czasu to znosiłaś?- zapytałem spokojnie.- Jak widzę, jakoś nie kwapisz się, żeby odpowiedzieć. No właśnie, więc nie wyskakuj mi tutaj z takimi tekstami, bo naprawdę dużo się już ich w życiu nasłuchałem. Nie rozumiem, co z wami jest nie tak. Dlaczego kobiety, pozwalają sobie wmówić, że bez faceta są nikim?
- Powiedź, dlaczego mówisz mi te wszystkie rzeczy? Przecież jesteś mężczyzną.
- Co z tego, że jestem mężczyzną? Czy to znaczy, że muszę być jakimś potworem? Dla twojej wiadomości, nie każdy facet robi z kobiety niewolnice. Wiem, że mi nie wierzysz, ale obiecuje, że któregoś dnia to zrobisz i wreszcie mi zaufasz, a żeby ci to udowodnić, zapraszam cie na kolacje, dziś wieczorem, albo nie może najpierw spacer. Co ty na to? Pójdziesz ze mną?
- Zwariowałeś? Co twoim zdaniem mam zrobić z dziećmi?
- Wiedziałem, że to powiesz, więc załatwiłem opiekunkę a nawet dwie. Nie patrz tak, Bonnie i mój brat Kol z wielką przyjemnością zajmą się twoimi szkrabami. Co teraz wymyślisz?- uśmiechnął się.
- W takim razie, nie pozostawiasz mi wielkiego wyboru- uśmiechnęła się.- Zastowie maluchy z Bonnie i twoim bratem, a my możemy iść na ten spacer. Jednak najpierw muszę pojawić się na zajęciach.
- Tak jest, limuzyna czeka.
- Ale z Ciebie wariat- roześmiała się.
- Ale bardzo pozytywny, zapewniam panią.

***

Kiedy nareszcie udało mi się wrócić do domu, byłam bardzo zaniepokojona. Bonnie dzwoniła i powiedziała, że Klaus od kilku godzin nie odbiera telefonu, a przecież było już tak późno. Poza tym przecież miał zostawić dzieci z Bonnie i Kolem, przyjechać po mnie i mieliśmy wspólnie spędzić czas. Z każdą chwilą mój niepokój był coraz większy. Szybko weszłam do mieszkania, a moim oczom ukazał się najbardziej rozczulający widok pod słońcem. Klaus smacznie spał na kanapie, trzymając na piersi po jednej stronie Allison, a po drugiej Matta, z nie małym wzruszeniem zauważyłam, że Matt i Klaus podobnie się ślinią w trakcie snu. Podeszłam do nich, jak najdelikatniej umiałam, zaczęłam budzić Klausa.
- Klaus, Klaus obudź się- delikatnie szturchnęłam do w ramię, wzdrygnął się.
- Caroline, co ty tutaj robisz? Gdzie ja jestem? Która godzina?- zaczął się rozglądać, zdezorientowany.
- Jesteś w moim mieszkaniu, zajmowałeś się Mattem i Allison, pamiętasz?
- Tak, tak to wszystko przez sen. Która godzina?
- Nie ma jeszcze dwudziestej pierwszej.
- Nie wiem jak to się stało, opowiadałem im bajkę na dobranoc i sam zasnąłem. Czekaj zaraz położymy ich do łóżeczek- delikatnie wstał z kanapy i poszedł do sypialni.
- Musieli cie bardzo wymęczyć, co?- zapytałam.
- Nie skąd, są cudowni. Świetnie się razem bawiliśmy, zjedliśmy wspólnie obiad, pooglądaliśmy Balibabę i tak jakoś nas z nużyło.
- Chyba nici z naszego spaceru. Bonnie mnie nieźle wystraszyła, zadzwoniła i powiedziała, że nie odbierasz, a ja już wyobrażałam sobie wszystkie najgorsze rzeczy.
- Przepraszam, że byłem poza zasięgiem- uśmiechnął się.
- Nic nie szkodzi panie Mikaelson.
- Na mnie już pora- powiedział.- Do zobaczenia jutro.
- Widzimy się jutro?
- A co ty myślałaś? Przecież muszę cie zabrać na ten obiecany spacer. Dobranoc.
- Dobranoc- powiedziałam, zamykając za nim drzwi. Sama się sobie dziwiłam, ale już nie mogłam się doczekać, następnego dnia.

__________________________________________________
Nie wiem, jak wam ale mi się podoba. KOMENTUJCIE:)